Minął tydzień. Tydzień pełen stresu i niepewności. Strachu i niepokoju. Wszyscy w Akademii zachowywali się nadzwyczaj cicho. Na korytarzach praktycznie nie było widać uczniów, a większość zajęć została odwołana. Wszyscy członkowie Rady chodzili poddenerwowani, wszczynając ze sobą zbędne kłótnie. Javier miał już dość tego napięcia. Pomimo swojego statusu członka Rady, nie brał udziału w jej obradach. Nie czuł żadnego przywiązania do tej bandy głupców z jego ojcem na czele, którzy nie potrafili dojść do porozumienia. Jedyne co się dla niego liczyło to wysiłek fizyczny i obowiązek chronienia Akademii oraz Strażniczek. Przez jego głowę przetoczyły się myśli, o tym jak wiele obowiązków spadło na niego w związku z zostaniem Trenerem Strażniczki Ognia. Jednak pomimo mniejszej ilości czasu czuł zaszczyt oraz dumę. Do obu uczuć nie przyznałby się nikomu. Jego myśli zabłądziły wokół ćwiczeń, które miały wzmocnić odporność i sprawność fizyczną Rudowłosej. Na myśl o swojej podopiecznej poczuł ciepło, rozchodzące się po jego ciele.
Skończ! Javier skarcił samego siebie. Nie myśl o niej w ten sposób!
Chłopak nienawidził okazywać słabości, a przyznanie przed samym sobą, że rudowłosa Strażniczka wzbudzała w nim silne uczucia, w jego mniemaniu takową było. Po śmierci jego ukochanej matki obiecał sobie, że już nigdy nikogo nie pokocha. Z miłością wiązało się zbyt wiele cierpienia, którego nie chciał przechodzić ponownie. Lepszym rozwiązaniem było zbudowanie wokół siebie muru. Nauczył się doskonale wykorzystywać sarkazm oraz ironię, przez co uchodził za osobę arogancką. Rzadko kiedy przed kimś się otwierał i niewiele osób wiedziało skąd wziął się jego chłód.
Blondyn zeskoczył zwinnie z dachu, lądując na tarasie widokowym, znajdującym się przy Skrzydle Szpitalnym. Pogwizdywał cicho i kołysał się wraz z wiatrem, starając się wtopić w otoczenie. Był jednym z najlepszych Tropicieli w całym Aramenie, jeśli nie najlepszym, jednak nie chełpił się z powodu swojego statusu. Uważał, że aby jego zdolności były utrzymane na najwyższym poziomie, musi bezustannie je szlifować poprzez liczne treningi. Tak więc żyjąc zgodnie zasadą, że trening czyni mistrza, nawet w ciągu dnia starał się poświęcać jak największą uwagę swoim umiejętnościom. Pogrążony w myślach, nie zauważył, że w jego polu widzenia pojawiła się ruda plama i z impetem wpadł na zdziwioną dziewczynę. Oboje polecieli na twardy kamień, którym wyłożony był taras. Dzięki swojemu refleksowi Javier w ostatniej chwili złapał Strażniczkę, amortyzując jej upadek swoim ciałem.
Dlaczego ja to robię? Przydałoby jej się kilka siniaków.
Przez krótką chwilę dziewczyna leżała oszołomiona na twardej klatce piersiowej chłopaka. Jej ostre rysy oraz blada cera wydały się chłopakowi przepiękne. Zdezorientowane ogniki błądzące w jej oczach dodawały jej delikatności. Chłopak prychnął wściekły na siebie. Wstał gwałtownie, podnosząc Hayley.
-Widzę, że dzisiaj oprócz treningu twojej magii, będę musiał popracować nad twoją koordynacją ruchowo-wzrokową- syknął gniewnie. Jego brązowe oczy były zimne niczym lód.
-Przypomnę ci, że to twoja głowa bujała w obłokach, panie arogancki- odpyskowała dziewczyna- Wołałam cię kilka razy, jednak nie reagowałeś. Ciekawe co tak bardzo mogło zaprzątnąć twoje myśli?
-Na pewno nic wartego twojej uwagi, Rudzielcu- powiedział ostro. Od razu pożałował swoich słów, gdy oczy dziewczyny przez chwilę przepełnione były bólem. Chciał do niej podejść i ją przytulić i przeprosić, jednak nie pozwoliła mu na to jego duma.
-Gotowa na trening?- pytanie przez chwilę wisiało w powietrzu, zanim dziewczyna kiwnęła ledwo zauważalnie głową.
Javier spojrzał ukradkiem na oczy dziewczyny. Nie wiedział czy były pełne łez przez niego czy może przez wiatr, który zaczął wiać z niesamowitą siłą.
Hayley była niezwykle upartą dziewczyną. Może było to spowodowane charakterem, który odziedziczyła po matce, a może przez ogień, płynący w jej żyłach. Podczas zajścia na tarasie zdała sobie sprawę, że jej treningi nigdy nie będą należały do najprzyjemniejszych. Nie tylko z powodu wysiłku fizycznego oraz poświecenia jakie w to wkładała. Najgorszą częścią jej treningów była wiecznie niezadowolona twarz Javiera. Miała nieodparte wrażenie, że chłopakowi nie podoba się jej towarzystwo. Jego oczy ciskały gromy w jej stronę, a usta co chwilę wypowiadały w jej stronę sarkastyczne uwagi. Jeśli tak miało wyglądać jej szkolenie na Strażniczkę, wolała wrócić do spokojnego Jacksonville. Głęboko w swoim umyśle miała nadzieję, że przyglądający się każdemu jej ruchowi Blondyn w końcu się uśmiechnie i pochwali ją.
-Ugnij te kolona choć trochę! Nigdy nie złapiesz równowagi stojąc na sztywnych nogach!
Rudowłosa jak na zawołanie potknęła się i zachwiała. Westchnęła cicho, a jej myśli się rozwiały. Równoważnia, po której chodziła znajdowała się dziesięć metrów nad ziemią, a pod nią został wykopany dół, wypełniony przez Blondyna suchymi liśćmi. Twierdził, że te zamortyzują jej upadek, jednak ona mu nie wierzyła. W ostatniej chwili złapał równowagę, stając pewniej na nogach. Zadanie, które miała teraz wykonać wymagało od niej dużej uwagi oraz sprytu. Javier zaczarował równoważnie tak, by w niektórych jej miejscach pojawiały się nagle manekiny ćwiczebne. Zadaniem Hayley było dotrzeć do końca równoważni tak, by żaden manekin nie dotknął jej ani razu. Do tej pory już cztery razy musiała wrócić się na jej początek, ponieważ temu aroganckiemu dupkowi wydawało się, że dziewczynę dotknęła drewniana pałka imitująca miecz. W jej sercu wezbrał się gniew.
Dziewczyna spojrzała przed siebie, zapamiętując punkty, w których wyskoczą na nią przeciwnicy. Zamknęła oczy i uspokoiła oddech. Trzęsące się ze złości dłonie zacisnęła w pięści.
-Nie dam sobą pomiatać, Javier- syknęła cicho, po czym otworzyła oczy. Ich naturalna zieleń została zastąpiona wściekłą czerwienią. Skierowała ogniste spojrzenie na swojego Trenera i usłyszała jego krzyk. Wściekłość, która opanowała jej ciało zniekształciła jego słowa w niezrozumiały bełkot. Dziewczyna ruszyła przed siebie biegiem, nie oglądając się za siebie. Poczuła adrenalinę płynącą w jej żyłach, kiedy podświadomie wyczuła przeciwnika czającego się za jej plecami. Nie zatrzymując się skierowała w jego stronę dłoń. Po jej palcach błądziły płomienie, które po chwili objęły cały korpus manekina. To samo czekało każdego kolejnego, który stał na jej drodze.
Dziewczyna wyglądała niczym anioł śmierci. Jej ciało otaczały płomienie, a włosy naelektryzowały się tworząc wokół jej głowy kształt, przypominający nastroszoną grzywę lwa. Z jej gardła wydobył się krzyk triumfu, kiedy jej stopy dotknęły krawędzi równoważni. Płomienie wokół niej zaczęły kołysać się wraz z podmuchami wiatru, wysyłając iskry w stronę lasu.
-Hayley do cholery! Uspokój się i zejdź na dół!- dziewczyna odwróciła głowę w stronę Blondyna. Na jego twarzy malował się niepokój oraz.... Przerażenie? Dziewczyna zaśmiała się szyderczo. Spojrzała prosto w oczy chłopaka po czym wyszczerzyła do niego zęby.
-Hayley. Moc Ognia jest bardzo niebezpieczna. Jak każda inna ma dwie strony. Proszę, nie jesteś w tym momencie sobą. Spróbuj się uspokoić zanim zrobisz sobie krzywdę- krzyknął w jej stronę chłopak, zbliżając się powoli do równoważni. Jednak dziewczyna, nad którą władzę przejęła Moc poszerzyła swój uśmiech po czym wykonała salto, zeskakując z równoważni. Gdy jej stopy dotknęły ziemi, aura wokół jej ciała przybrała niebezpiecznie czerwonej barwy.
Javier spróbował podejść do dziewczyny. Chłopak znajdować się w odległości około pięciu metrów od niej. Otwierał już usta, wyciągając w stronę dziewczyny dłoń, kiedy poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku. Padnij! krzyczało całe jego ciało. Chłopak niewiele myśląc posłuchał się głosu swojej intuicji. Kiedy dotykał policzkiem trawy, poczuł gorący wiatr smagający go po plecach. Moc znalazła ujście z ciała dziewczyny, zostawiając ją nieprzytomną, ze zwęglonym ubraniem. Chłopak upewnił się, że nic mu nie grozi, po czym wstał i jednym skokiem pokonał odległość dzielącą go od Hayley. Sprawdził jej tętno i oddech. Delikatnym ruchem włożył swoje dłonie pod jej ciało, podnosząc ją z ziemi. Gdy trzymał ją w ramionach westchnął ciężko.
-Czemu ja mam z tobą tyle problemów Rudzielcu?
Mimo iż wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi, odczekał chwilę po czym skierował się w stronę Akademii do Skrzydła Szpitalnego.
To był ciężki dzień dla wszystkich osób znajdujących się na terenie Akademii. Wieść o małym wybuchu jednej z nowo-przybyłych rozeszła się bardzo szybko i zimny raport Javiera został wzbogacony o barwne szczegóły, według których dziewczyna zmieniła się chwilowo w smoka, chcącego zaatakować budynek Akademii. Zaczęto również plotkować, że zaczęła się spełniać przepowiednia, według której jedna ze Strażniczek dopuści się zdrady. Młodzi Uzdolnieni i Tropiciele niebawem mieli się dowiedzieć od swoich przełożonych, że dziewczyna jest Strażniczką i niewiele brakowało, a faktycznie stałaby się zagrożeniem dla Akademii. Nie był to jednak powód, dla którego miała być przez najbliższy czas szykanowana.
Panna Cupenburth szczerze współczuła przyjaciółce. Spędziła długie godziny na pocieszaniu jej i przekonywaniu, że to był tylko jednorazowy wybuch, który więcej się nie powtórzy. Jednak dziewczyna ciągle płakała wtulona w Strażniczkę Powietrza. W głębi serca wiedziała, że takie jednorazowe wybuchy mogą stać się codziennością, a świadomość, że z pozoru piękna moc jest równie niebezpieczna, całkowicie załamały Strażniczkę Ognia.
W ciągu tych kilku godzin przez pokój Hayley przetoczyło się wielu gości. Niektórzy popatrzyli w ciszy na przytulone dziewczyny, inni podeszli do łóżka, położyli dłoń na głowie i wyszeptali słowa obietnicy, że wszystko będzie dobrze, a inni po prostu wejrzeli przez drzwi, po czym wyszli szybciej niż planowali wejść. Kath ciągle ocierała przyjaciółce łzy z twarzy, szepcząc, że jest najsilniejszą osobą jaką zna i jak tylko podniesie głowę do góry, wszystko znów wróci do normy. Dopiero po kilku godzinach dziewczyna uśmiechnęła się sennie, po czym szepnęła do Kath, by ta odwiedziła też jej brata, który od kilku dni zmaga się z ogromem nowego świata. Chwilę po tym odpłynęła w objęcia Morfeusza, zostawiając Kath ze swoimi myślami.
Białowłosa cicho otworzyła ciężkie, drewniane drzwi, wchodząc niepewnie do pokoju. W powietrzu unosił się zapach sosnowych igieł oraz deszczu. Kiedyś Elias powiedział jej, że właśnie zapach lasu po ulewnym deszczu uspokaja go najbardziej, więc dziewczyny nie zdziwił fakt, że jego pokój w skrzydle szpitalnym przepełniony był właśnie nim. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i podeszła w stronę łóżka, na którym siedział odwrócony do niej tyłem brunet. Na widok jego zmierzwionych włosów, lekko poskręcanych w loczki, jej serce zabiło mocniej. Chłopak zdawał się nie zdawać sprawy z jej obecności, więc nie chcąc go wystraszyć zawołała go cicho.
-Elias?
Chłopak odwrócił się do niej niespiesznie, z obłąkanym spojrzeniem i z zagubieniem rozglądnął się po pokoju, próbując znaleźć źródło znajomego głosu. Po chwili jego brązowe źrenice zatrzymały się na jasnej postaci w pokoju. Przypominała mu Katherinę, ale przecież ona była daleko stąd... gdziekolwiek owo 'stąd' się mieściło. Białowłosa postać zbliżyła się do niego, a jego ciało rozluźniło się nienzacznie poznając jej ruchy, zapach oraz aurę. Chłopak przełknął ślinę, a na twarzy dziewczyny pojawiło się zmartwienie.
-Elias wszystko w porządku?- zapytała z wielką troską w głosie. Chłopak przyjrzał się jej dokładniej analizując każdy szczegół jej twarzy.
-Jak ma być w porządku, skoro jestem uwięziony w śnie?- zapytał z goryczą. Zamknął oczy, a jego długie rzęsy rzucały cień na jego policzki. Poczuł, że dziewczyna przysuwa się jeszcze bliżej i siada tuż obok niego na łóżku. Poczuł jej ciepło na swojej skórze, po której przebiegł dreszcz.
-Eliasie- powiedziała bardzo poważnym głosem dziewczyna- To gdzie się znajdujemy nie jest żadnym snem. Na początku kiedy dowiedziałam się, że Aramen nie jest wytworem mojej wyobraźni czułam się jakbym została rzucona na głęboką wodę, bez możliwości wypłynięcia na powierzchnię. Opierałam się, starając się żyć normalnie. Jednak im bardziej starałam się wyprzeć ze swojego umysły myśl o innym wymiarze... Tym bardziej pragnęłam tam się znaleźć.
Katherina chwyciła chłopaka za brodę, przytrzymując go tak, żeby nie uciekał od niej spojrzeniem.
-Hayley mówiła mi, że źle znosisz pobyt tutaj, ponieważ nie byłeś przygotowany na podróż. Zrozum tu gdzie się znajdujemy, w Aramenie, toczy się to samo prawdziwe życie jak na Ziemi.
Brunet spojrzał w te wielkie niebieskie oczy i ze smutkiem spuścił z nich wzrok. Śnił o tym miejscu wiele razy. Za każdym razem jego sen wyglądał tak samo. Widział wielki zamek, a na jego szczycie trzy walczące dziewczyny. On sam biegł po jakiejś łące, krzycząc, że muszą uciekać. Te jednak go nie słuchały, kierowane okrutną żądzą walki. Kiedy chłopak znajdował się już na wierzy i wydobywał miecz z pochwy, jedna z dziewczyn krzyczała, ten krzyk przenikał dogłębnie jego ciało, sprawiając, że jego włosy stawały dęba. Potknęła się, zwisając bezwładnie z krawędzi. Elias biegł w jej stronę i w chwili, gdy łapał jej rękę, ta spadała w dół, na kamienny dziedziniec. Patrzył prosto w te piękne, niebieskie oczy, tracące nadzieje na przeżycie. Pełne strachu i błagania o pomoc.
Teraz, gdy widział dokładnie scenerię ze swojego snu, której tak bardzo nienawidził, był cały spięty, gotowy do biegu. W dodatku gdy zobaczył dziewczynę, bał się, że sen zaraz przerodzi się w koszmar.
-Boję się o ciebie. W moim śnie zawsze giniesz- szepnął- Boję się, że zaraz spadniesz, a ja cię nie złapię.
W pomieszczeniu unosiła się napięta atmosfera. Dziewczyna poczuła w żołądku przyjemny skurcz, jednak martwiła się o stan psychiczny brata jej przyjaciółki. To była jej pierwsza wizyta u niego, choć Hayley kilka razy prosiła ją, by z nim porozmawiała i udowodniła mu, że nie śni, że to co jest w okół niego jest pokręconą rzeczywistością. Nie zdawała sobie sprawy, jak ciężki szok przeżył chłopak.
-Mogę cię zapewnić, że poradzę sobie z upadkiem. Tutaj nie jestem tylko zwykłą nastolatką. Tutaj panuję nad Żywiołem Powietrza- dziewczyna spojrzała głęboko w brązowe oczy bruneta i sięgnęła po najbliższą poduszkę. Przedarła ją i wyjęła z niej kilka piór. Zamknęła oczy i, tak jak uczył ją Seraphin, skupiła się na nich. Po chwili w pokoju roiło się od białych niczym śnieg piór, unoszących się delikatnie w powietrzu. Chłopak westchnął ze zdziwienia i otworzył szeroko usta. To co widział wydawało się takie prawdziwe. Wyciągnął dłoń, by dotknąć jednego z miękkich piór, zbadał palcami jego fakturę, połaskotał nim skórę rąk.
-To nie może być prawdziwe. Nie możesz być prawdziwa- szepnął, jednak jego wiara w te słowa zaczęła słabnąć.
-Czy to również?- zapytała z nadzieją w głosie, pochylając się w stronę chłopaka. Białowłosa złączyła ich usta w pocałunku, na początku powolnym i delikatnym, jednak po chwili poczuła wplecione w swoje włosy dłonie chłopaka, które przyciągały ją bliżej. Ich pocałunek stał się bardziej namiętny, pełen uczuć i tęsknoty. Gdy po chwili oderwali się od siebie, dziewczyna przyciągnęła do siebie chłopaka, przytulając go mocno.
-Czy teraz mi wierzysz, że jestem prawdziwa?- szepnęła wtulona w jego klatkę piersiową. Chłopak oddychał głęboko. Jego ciało przeszedł dreszcz, a w głowie szalała gonitwa myśli. Czuł jej bijące serce, zaraz obok swojego. Czuł ciepło jej ciała i lekko spuchnięte usta po pocałunku. Czuł również przyjemność, z tego co się stało. Przyjrzał się drobnym plecom Katheriny oraz jej białym włosom. Były poskręcane od wilgoci w powietrzy, układając się w fale. Zacisnął powieki, przytulając dziewczynę mocniej. Nie potrafił sobie wyobrazić, że ją straci. Postanowił sobie, że będzie ją chronić, aż do końca swoich dni. Chciał być przy jej boku, jako przyjaciel, kochanek oraz stróż. Pochylił się w jej stronę i złożył pocałunek na jej pięknych włosach.
-Tak.
Witam was kochani. Wiem, że przerwa od ostatniego posta była niemiłosiernie długa, ale musicie mi to wybaczyć. Mam nadzieję, że rozdział spodoba się wam tak jak mnie i cóż... Do następnego ;)Katherina