26 maj 2015

Rozdział 5

            Tamtej nocy nie pojawiły się dotychczasowe koszmary, pełne ciemności i strachu.
Hayley nie widziała przerażających obliczy agresywnych potworów, lecz tym razem przed jej postacią rozciągał się szeroki pas soczystej, zielonej trawy na przepięknie pofałdowanym zboczu wyżyny. Miała przeczucie, że jest całkowicie bezpieczna, więc z ciekawością posuwała się przed siebie. Czuła na sobie gorące promienie słoneczne, które nadawały nieco naturalnego blasku jej ciemnorudym włosom.
        Dziewczyna zerknęła na swój strój i zobaczyła długą, białą sukienkę oraz narzuconą na ramionach pelerynę tego samego koloru, która delikatnie łaskotała jej ciało. Rudowłosa lekko okręciła się wokół własnej osi, a z jej ust wydobył się głośny śmiech.
Było jej bardzo przyjemnie. Świat wytworzony w jej wyobraźni zdawał się być niemal idylliczny.
    Ciemnoruda po krótkiej chwili dostrzegła w oddali smukłą postać kobiety, która spokojnie stała na wystającej wapiennej skale. Hayley była rozczarowana, że nie może rozpoznać twarzy nieznajomej. Wszystkiemu winien był zarzucony na włosy szeroki kaptur peleryny, który rzucał cień na oblicze nieznanej postaci.
           Ley z cierpliwością podjęła wspinaczkę po stromym zboczu wzgórza. Słońce schowało się za puchowymi chmurami, a dziewczynie zrobiło się zimno. Wraz z długością trwania wędrówki, wiatr wiał coraz mocniej i szarpał delikatne ubranie Rudowłosej. Po paru minutach mozolnej pracy, ta dotarła na szczyt i stanęła dokładnie parę kroków za nieznajomą. Zdawała się być nieco zgarbiona, ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach. Gwałtowny podmuch wiatru uniósł do góry białe pasma włosów. Hayley zaczerpnęła cicho nieco powietrza i wypuściła je z cichym sykiem. Lodowaty wiatr smagał nastolatkę po odsłoniętych częściach ciała, robiło jej się coraz zimniej.
           Krajobraz nie przedstawiał się już tak pięknie jak na początku snu.
-Katherina ? Co się dzieje?-z malinowych ust Hayley wydobył się cichy, zmęczony głos. W przeciwieństwie do jej białowłosej przyjaciółki, na twarzy panny Thompson nie pojawiło się zaskoczenie.
          Uczucia, których doznawała podczas snu były bardzo realistyczne. Młodsza z dziewczyn od samego początku czuła, że coś jest nie tak.
-Pojawiasz się w moim śnie i pytasz co się dzieje?-uniosła wysoko jasne brwi i odsunęła się nieco na bok, by Ley stanęła z nią ramię w ramię.- Chciałabym wiedzieć. Stoję tu już jakiś czas i obserwuję pewne zjawiska. Nie wiedziałam, że ty też tu jesteś. Wiesz, ze śnimy?
-Zjawiska?- powtórzyła niedowierzająco druga i pokręciła niepewnie głową. Przyjrzała się krajobrazowi wokół niej i ze smutkiem stwierdziła, że nie ma pojęcia gdzie się znajduje.
-Wiesz jakie zdanie najtrafniej opisuje sytuację, w której się teraz znajdujemy? Deszcz zawsze nadchodzi niespodziewanie, a w dodatku nie w porę.          
   Białowłosa uniosła rękę i palcem zakreśliła okrąg w oddali. Rzeczywiście, skupiające się w dolinie chmury zaczęły powoli szarzeć. Po krótkiej chwili, spadły pierwsze ciężkie krople, a następnie utworzyła się najprawdziwsza ulewa. Deszcz utrzymywał się tylko nad kotliną, nie dochodził do wyżej położonych obszarów.
-Ktoś tam stoi- mruknęła sekundę później Ley, wychylając się przed Katherinę. Zmarszczyła brwi i skupiła wzrok na dopiero dostrzeżonej , drobnej sylwetce stojącej po kostki w kałuży czystej wody, która unosiła obie dłonie do góry, w stronę chmur.
-Zgadnij, kto?-uśmiechnęła się zgryźliwie Kath i odgarnęła kosmyk jasnych włosów z twarzy. Pejzaż wokół przyjaciółek robił się coraz bardziej ponury, a deszcz i wichura nie pomagały przywrócić dawnego wyglądu krajobrazowi. Usłyszała głośne przekleństwo z ust Cuphenburt i zmrużyła oczy, by lepiej widzieć osobę, która spowodowała tak skrajne emocje w jej przyjaciółce.
     Panna Thompson dostrzegła ciężkie, mokre od deszczu loki opadające na plecy nieznajomej i wtedy zorientowała się na kogo patrzy. 
Szok był tak olbrzymi, że momentalnie wyrwała się ze snu i spadła z łóżka.
Tylko nie ona, błagam, myślała rozpaczliwie, próbując wyplątać się z mokrej od potu pościeli.
Tylko nie Diana Varnless.


                                  
            Javier od małego nie obawiał się ciemności. Większość dzieciaków, które chodziły z nim kilka lat temu na zajęcia w Akademii, spała w nocy z rodzicami w łóżku, gdy on bez trudu siedział po cichutku w swoim pokoju.
Dawno temu, niania zapytała się go, czy nie boi się potworów, które mogły wyskoczyć spod łóżka. Ten jeden, jedyny raz, kilkuletni pan Blight odpowiedział z nienaturalną powagą, że ciemność nie sprawia, że tylko wtedy potwory stają się realne. Gdyby tak było, jego matka nie zostałaby rozszarpana na strzęp kawałków w świetle dnia dziennego, prawda? 
       Od tamtej pory Javier milczał na temat tragedii, która wydarzyła się na jego oczach. Jasnowłosy zmienił się, nieco zamknął w sobie, a na jego twarzy rzadko można było dostrzec chociażby cień uśmiechu. Nikt nie wiedział jak porozmawiać z chłopcem o przeżyciach, więc musiał sobie radzić sam. Czuł się poniekąd sierotą- mama odeszła, a wraz z nią jego ojciec, w którym również zaszły nieodwracalne zmiany. Ojciec nie potrafił patrzeć na syna tak jak do tej pory, syna, który odziedziczył jej oczy i jej charakter. Dla obu Blightów praca okazała się zbawieniem od wspólnych kontaktów. 
     Teraz, po niemal jedenastu latach od tragedii, Javier stał się jednym z najlepszych Zwiadowców w Aramenie. Lata ciężkiej pracy dały niesamowite efekty. Mimo swojego młodego wieku, był zapraszany na zebrania Rady, na którą składało się kilkanaście osób powyżej czterdziestu lat. Ludzie cenili jego chłodne opanowanie i doświadczenie. Odkąd uzyskał siódmy stopień, wysyłany był na różne misje wgłąb kraju.
          Podczas swoich podróży odwiedził mnóstwo przepięknych miejsc w Aramenie i po cichu planował przeprowadzkę do jednego z nich. Chciał się definitywnie odciąć od ciążących na jego sercu wspomnień. Ojciec opuścił go w dniu śmierci matki, więc nie czuł wyrzutów sumienia, że go zostawi. Javier nie był pewny, czy tamten cokolwiek zauważy. Nie mieszkali raz od czasu, gdy młodszy blondyn dostał przydział na mieszkanie studenckie w budynku Akademii i niezwłocznie się tam przeprowadził.
            A co z jego przyjaciółmi, Victorem i Elaysis? Pewnie byłoby im przykro, ale zapraszałby ich do siebie. Dostarczaliby mu nowości z życia w stolicy i stanowiliby namiastkę dawnego życia.
Tak, Javier nie czuł się szczęśliwy, ale wiedział, że nie ma rzeczy, która odmieniłaby jego życie na lepsze. Mógł już tylko spokojnie egzystować, nocami śniąc o potwornościach świata, a za dnia z nimi walczyć.
Ostatnim razem słyszał rozmowę dwóch studentek sprawiedliwości, jakoby chorował na przypadłość wiecznego smutku. 
-Masz dzisiaj drugą wartę, Blight?-usłyszał zaspany głos jakiegoś młodszego Zwiadowcy. Javier pokręcił głową i zbliżył się do kolumny przy olbrzymim oknie z widokiem na miasto. Społeczeństwo było jeszcze uśpione, nieświadome, że setki Zwiadowców patrolują tereny olbrzymiej stolicy, chroniąc ich od niebezpieczeństwa. Nad budynkami z eleganckiej cegły wstawało czerwone słońce. Javier skupił na nim przez chwilę wzrok i zmarszczył brwi.
          Przez całe swoje dziewiętnastoletnie życie Blight przeczytał prawdopodobnie większość książek z Biblioteki Arameńskiej. W każdej legendzie pojawiające się na niebie czerwone słońce zwiastowało nieszczęście lub coś nieoczekiwanego, lecz w pozytywnym znaczeniu. Blight nie chciał ani pierwszego, ani drugiego. Nieszczęście trzymało go za rękę od małego.
Ludzie umierali, zostawiali go, a on nadal był w tym samym miejscu.
      Nie chciał pozytywnych rzeczy, gdyż uważał, że to co teraz ma całkowicie mu wystarcza do egzystencji. Był Zwiadowcą, miał stałe miejsce do spania oraz nieograniczoną ilość jedzenia. Kiedy potrzebował nieco rozrywki, zabierał Elaysis i Victora do tawerny i tam spędzali ze sobą czas. Wszelką kulturę wynagradzała mu stara i poczciwa Biblioteka Arameńska.
Czy coś było mu jeszcze potrzebne?
Nie uważał tak.
      Wraz z wybiciem godziny szóstej trzydzieści, chłopak wpisał swój autograf do ciężkiego indeksu wart i skierował ciche kroki na trzecie piętro. Stąpał cicho, kamienne płytki ledwie odbijały echo, gdy szybko przemierzał korytarz. Javier lubił spokój i ciszę, która była obecna nad ranem. Później ludzie się budzili i wygadywali różne, okropne rzeczy. Cisza była nieodwracalnie zburzona.
Stanął przed zwykłymi mahoniowymi drzwiami i zdecydowanie zapukał w nie kilka razy. Rozejrzał się ostrożnie na boki i upewnił, że nikt go nie obserwuje. 
-Pan Blight, dobrze, że już pan przyszedł. 
     Javier skinął głową na powitanie i zrobił kilka kroków do przodu. Oddał ciemnoszary płaszcz słudze i śmiało przekroczył próg salonu. Wiadomość o tajnym zebraniu pojawiła się nieoczekiwanie w jego książkach od dyplomacji, kiedy szykował się do wyjścia na wykład. Na czarnym karnecie była tylko informacja o miejscu i godzinie zebrania. Javier nie wiedział czego może się spodziewać. Kątem oka zauważył większą ilość osób niż zwykle i z niezrozumieniem spojrzał na niebieskowłosego Tropiciela, który swobodnie opierał się o wyniszczoną tapicerkę fotela. Obok niego siedziała Strażniczka Ziemi, młoda dziewczyna o czarnych kręconych włosach oraz karnacji koloru kawy z mlekiem.
-Jakie one są, Seraphinie?- Margharet wierciła się na swoim miejscu, zbyt podekscytowana, by spokojnie na nim usiedzieć.
    Javier lekko pokłonił się Starszyźnie i zajął swoje miejsce na zniszczonej zębem czasu kanapie. Cotygodniowe zebrania Rady odbywały się w właśnie w mieszkaniach Starszyzny- dzisiejsze odbywało się u Arcymaga Knight'a, którego żona piekła najlepsze ciastka w całej Akademii. Małe dzieci przemykały pod systemem obronnym murów tylko po to, by skosztować dobroci starej pani Knight.
-Najpierw oddam głos przewodniczącemu. Konsulu?
     Jasnowłosy mężczyzna w średnim wieku odstawił wyszczerbioną filiżankę na zielony spodeczek od innego kompletu i wstał. Javier spokojnie zauważył, że ojcu przybyło wiele zmarszczek od czasu objęcia tak ważnego stanowiska.
-Dziękuje za  tak liczne przybycie. Od dłuższego czasu poszukiwaliśmy Strażniczek. Dopiero teraz, gdy cała czwórka skończyła siedemnaście lat, Dary zaczęły się stopniowo ujawniać. Z wielkim trudem odnaleźliśmy je wszystkie i będziemy sprowadzać do domu. Z opisu Seraphina wynika, że ich zdolności są ponadprzeciętne, co czyni je także bardziej niebezpiecznymi niż nam się mogłoby wydawać. Naszym celem jest sprowadzenie Strażniczek do Aramenu oraz pomóc im zyskać władzę nad Darem. Głos należy do Ciebie, Seraphinie.
    Blady nastolatek szybko powstał z fotela, a na jego twarzy wykwitł słaby uśmiech. Promienie słoneczne padały na granatowe włosy sześćdziesięcioletniego wampira.
-Najstarsza nazywa się Katherina. Białe włosy, jasne oczy, niezwykle podobna do reszty swojego rodzeństwa. Ma w sobie więcej cech króla Alaricka niż Meredith. Szalona, z błyskiem w oku. Przygarnięta przez przytułek, co sprawiło, że czuje się niekochana. Mamy również Dianę, ma grono
 znajomych, śpiewa. Najmniej podobna do matki z czwórki Strażniczek. Ma przybraną siostrę Gabrielę. Ostatnio zdarza się jej rozwalać krany.
-Danielle też zaczynała na kranach, skończyła na oceanie- mruknął z czułością dawny mentor matki Diany, arcymag Hook. 
-Ostatnia dziewczyna, najmłodsza, ma na imię Hayley. Jest mocno związana z bratem Eliasem. Ciemnorude, długie włosy, wysoka i filigranowa, a jej oczy są...
-Brązowe?-wtrącił z nadzieją stary arcymag Mooren, Elijah. Ku jego zdumieniu, Seraphin pokręcił głową.
-Soczyście zielone- poinformował wszystkich zebranych, wzruszając ramionami.- Rozsądna, czasami lubi pobyć sama. Jest całkiem niezła w sporcie, ma nieodkryty potencjał. 
-Dobrze się składa, mamy najlepszych nauczycieli od rozwoju fizycznego w kraju. Wyszkolimy je i staną się prawdziwymi Strażniczkami Żywiołów- Konsul Blight klasnął w dłonie i uśmiechnął się zachęcająco do Seraphina- Kiedy je sprowadzisz?
-Jak najszybciej się da- odpowiedział wampir z szeroki, nieco szaleńczym uśmiechem, który doskonale ukazał jego ostre, wampirze kły. Javier nieświadomie położył dłoń na klindze sztyletu i wyprostował się. Kątem oka widział okno i wpadające promienie słońca do pomieszczenia.
   Czerwone słońce wisiało wysoko nad ziemią.


            _______________________________
Witam czytelników! Minęło mnóstwo czasu od kiedy dodałyśmy posta z rozdziałem. Egzaminy minęły, a zamiast upragnionych dni wolnych dostałyśmy tygodnie okupione ciężką pracą i walką o oceny na świadectwie. Rozdział miałam dodać tydzień temu, ale spaliłam zasilacz do komputera i bardzo trudno pracowało mi się na aplikacji mobilnej bloggera.
Zachęcam do czytania i komentowania. Wracamy do blogsfery i zapowiadamy nieoczekiwane zwroty akcji.
Jeszcze jedno....
Witamy w ARAMENIE :) !

    

5 komentarzy:

  1. Swietne przywitanie do Aramenu. Cudowny blog. Czekam jak dalej sie potocza sie historie dziewczat. Piszcie tez wiecej o mojej imienniczce Gabrieli ;* pozdrawiam serdecznie i zycze dalszych sukcesow

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej ! Jesteś okropna, nie napisałaś mi wczoraj, że rozdział gotowy. Jak zwykle wszystko świetne i idealne xDD Czekam, aż rozwiniecie wątek strażniczek i ich losów oraz niech coś zacznie się wreszcie dziać, typu zagrożenia, jakieś potwory, demony itd XD Zło w tym przypadku nie zaszkodzi, a jeszcze wniesie do opowiadania ciekawe wydarzenia (tragedie, ranni, wybuchy mocy na przykład ) Czekam na następny rozdział, a pozostałym dziewczynom życzę weny, żeby ich rozdziały były świetne !

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle cudowny rozdział, moja najdroższa Hay :). Cudowne wprowadzenie do świata Aramenu. Nietuzinkowe opisy, ciekawe wizje :D Jestem bardzo podekscytowana i czekam na więcej :*

    OdpowiedzUsuń
  4. heej <3 cudowny rozdział, tak długo na niego czekałam, że aż się uśmiechnęłam kiedy się pokazał <3 czekam na kolejne części Aramenu :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero zaczynam czytać twojego bloga, więc za jakiś czas napiszę ci jak mi idzie :)

    http://love-is-a-weakness.blogspot.com/2015/06/rozdzia-10-ponoc.html chciałabym cię zaprosić na mojego bloga oraz do przejrzenia nowego rozdziału :) Byłabym bardzo wdzięczna za zostawienie komentarza, albo zaobserowowanie bloga.
    xoxo
    Elena

    OdpowiedzUsuń

SZABLON AUTORSTWA JANE