18 wrz 2015

Rozdział 8

                                                                           muzyka

          Hayley nigdy wcześniej nie była na pogrzebie, więc nie wiedziała czego się spodziewać. Przekraczając główną bramę kościoła, poczuła dosadne przygnębienie. Wprawdzie znała Adama tylko z widzenia i nigdy nie nawiązała się między nimi rozmowa, lecz mimo to panna Thompson bardzo mocno odczuwała stratę kolegi ze szkoły. 
Nikt nie powinien umierać tak szybko, tym bardziej w tak potworny, bolesny sposób.
Rudowłosą przeszył dreszcz niepokoju i dziewczyna natychmiast spuściła wzrok na stopy. Czymże był jej smutek w porównaniu z tragedią Diany Varnless?
     Dziewczyny nigdy się ze sobą nie przyjaźniły i ograniczały swą znajomość do przelotnego powitania na korytarzach szkoły w Jacksonville, jednak ostatnie wydarzenia i wspólny sekret sprawił, że trójka nastolatek, tak odmiennych od siebie urodą i charakterem, stały się sobie bardzo bliskie. Rozumiały siebie nawzajem i mogły dzielić się swymi niepokojami związanymi z Darami jak z nikim innym.
-Nigdy nie myślałam, że zobaczę Cię w tak wysokich obcasach- usłyszała głos swojej najlepszej przyjaciółki, który natychmiast przywrócił panne Thompson do rzeczywistości.  Zazwyczaj kryło się w  nim wiele sarkazmu i radości, lecz tym razem Hayley usłyszała zmęczony oraz senny wokal Katheriny Cuphenburt. Wydarzenia z ostatnich dni sprawiły, że dotąd niemalże będąc nieznajomymi z Dianą, spędzały przy niej dzień i noc, próbując ją jakoś pomóc w tak trudnych chwilach.
-Nie wyglądasz dobrze, Katherina.
-Wyglądam bardzo dobrze,-żachnęła się Białowłosa- ale ta stara jędza z ośrodka w akcie kary za ucieczkę tamtej nocy zabrała mi wszystkie wartościowe rzeczy z pokoju, w tym kosmetyki.
-Chodziło mi o to, że nie wyglądasz na najszczęśliwszą dziewczynę w stanie Floryda, a nie o to, że nie masz na sobie ani grama makijażu-wywróciła oczami o zielonych tęczówkach i delikatnie chwyciła pod ramię Białowłosą. Spokojnym, miarowym krokiem kierowały się do drzwi białego budynku z drewnianym krzyżem i kolorowymi witrażami w wiktoriańskich oknach.
-Możesz nie wierzyć,- odezwała się po chwili zamyślonym głosem Katherina- ale nigdy w życiu nie byłam bardziej szczęśliwsza niż dziś.
-Cóż, dla mnie to jest jeden z najbardziej przykrych dni w życiu- wtrąciła szybko panna Thomspon, mając nadzieję, że stająca nieopodal matka Diany nic nie usłyszała. Białowłosa cicho westchnęła i ścisnęła mocniej rączkę poszarpanej torebki trzymanej w dłoni.
-To taka metafora, rudy gamoniu- szepnęła konspiracyjnie Kath, a na twarzy wystąpiły jej bordowe wypieki.- Dziś coś sobie uświadomiłam i dlatego jestem w dosyć dobrym humorze. Zawsze czułam, że to nie jest miejsce dla mnie. Umiałam rzeczy, których nie potrafili inni, byłam wyjątkowa. Nie mogę się doczekać, aż raz na zawsze stąd odejdę. Koniec z domem dziecka, zakazami, nielegalnym dorobkiem, powstrzymywaniem się od rzeczy, które chciałam od zawsze zrobić. Chcę się znaleźć w Aramenie tak szybko jak to możliwe.
     Hayley gwałtownie się wyprostowała i natychmiast puściła rękę przyjaciółki. Jej zwykle porcelanowa cera przybrała jeszcze bledszego odcienia, a ona sama odsunęła się od Cuphenburt na odległość kilku kroków.
- Rozumiem, że miałaś cholernie ciężkie życie, Katherina, ale ja i Elias zostaliśmy wychowani przez wspaniałych ludzi, których bardzo kochamy. Nie chcę i nie mam zamiaru odchodzić. Poza tym, nie mogę się doczekać, aż oznajmisz "wspaniałe wieści" mojemu bratu. Jestem ciekawa, czy ucieszy się z nich równie mocno jak ty.
     Katherina na chwilę przymknęła powieki i niemalże poczuła dużą i ciepłą dłoń Eliasa Thompsona wplątaną w jej delikatne włosy. W czasie jej siedemnastoletniego życia zdarzyło się wiele zła. Odrzucenie, smutek, nieustanna cisza w domu dziecka, brak miłości ze strony surowych opiekunek doprowadziły do tego, że Białowłosa nie miała ochoty na dalszą egzystencję. Kiedy myślała, że nic dobrego się jej w życiu nie przydarzy, nieoczekiwanie poznała rodzeństwo Thompsonów.
       Hayley skupiła wzrok na tłumie żałobników, którzy powolnie wtoczyli się na przedkościelny plac. Widziała znane twarze ze szkoły, okolicznych sprzedawców z osiedlowych sklepików oraz trenera klubu kolarskiego w Jacksonville. Nastolatka próbowała odnaleźć wzrokiem swoją rodzinę, która także miała znaleźć się na pogrzebie, lecz zadanie okazało się wyjątkowo trudne. Ruda poddała się, odwracając od ubranego na czarno tłumu i skierowała wzrok na tyły placu. 
        W oddali, tuż przy kontenerach na śmieci, majaczyła się sylwetka postawnego mężczyzny. Ley nigdy nie widziała kogoś takiego- z całą pewnością widziała długą bliznę przecinającą policzek oraz przerażające, jasne tęczówki, w których odbijała się agresja. Przez nagłe oszołomienie, nie przyjrzała się innym znakom szczególnym mężczyzny.
    Mimo strachu, który w pierwszej sekundzie ogarnął dziewczynę, nastolatka po chwili dumnie się wyprostowała i spojrzała z odwagą w przerażające oczy mężczyzny. Mimo dzielącego ich dystansu, mogłaby przysiąc, że drwiący uśmiech, nie mający nic wspólnego z radością, nieco się zmniejszył.
Hayley pochyliła się i pociągnęła nerwowo za rękaw sukienki Katheriny, lecz ta wykazała się zbyt wolną reakcją na jej czyny. Gdy wreszcie spojrzała we wskazanym przez Rudą kierunku, nikogo już tam nie było. 
-Wpadasz w paranoję- skwitowała krótko i  odwróciła się do Ley plecami. Nadal była obrażona za kąśliwą uwagę na temat Eliasa. Ruda wywróciła zielonymi oczami i przysięgła sobie, że to nie ona będzie pierwszą, która poda dłoń na zgodę. Przyjaźń z Katheriną Cuphenburt była jedną z najlepszych rzeczy, które kiedykolwiek jej się wydarzyły, ale wiązała się również z wielkimi poświęceniami i wyrzeczeniami. 
      Hayley rozejrzała się ostrożnie dookoła i jej wzrok napotkał skurczoną postać nastolatki z ciemnobrązowymi włosami powiewającymi na wietrze. Po jej twarzy toczyły się słone, ciężkie łzy, a niezdrowe rumieńce na policzkach świadczyły o rozpaczy, której Rudowłosa nigdy dotąd nie doświadczyła. Sylwetka Diany Varnless znikała pod ciężarem szarego płaszcza, co sprawiało wrażenie, że dziewczyna jest jeszcze bardziej krucha niż zwykle. Nastolatka omijała szerokim łukiem sztuczne tłumy osób, które prawie nie znały Adama tak dobrze jak ona i zmierzała do kaplicy z wbitym wzrokiem w ziemię.  
-Jestem tu z tobą!- z czerwonych ust panny Thompson wypadło kilka stanowczych słów, które zatrzymały Dianę wpół kroku. Nieco roztargniona spojrzała na twarz niedawno zdobytej znajomej, a z jej czekoladowych oczu przestały na moment wydobywać się łzy. 
Kiwnęła głową, nie za bardzo wiedząc co odpowiedzieć na jej słowa.
-Jestem tu teraz z tobą i mogę zostać już na zawsze... jeśli tylko chcesz-zaproponowała nieśmiało Rudowłosa, zaskakując samą siebie śmiałym wyznaniem.
      Czuła w sercu, że między nią i Dianą mogła nawiązać się trwała przyjaźń. Do niedawna Hayley myślała o Di wyłącznie stereotypami i historiami z drugiej ręki, lecz teraz miała przed sobą obraz dziewczyny o dobrym sercu i wrażliwości. Los potwornie ją skrzywdził, odbierając jej Adama. 
     Panna Varnless kilkakrotnie zamrugała powiekami i rozchyliła nieco usta ze zdziwienia. Po chwili zdobyła się na cień uśmiechu i bez słów przytuliła się do wysokiej postaci Hayley. Panna Varnless ledwo trzymała się na nogach. 
-On odszedł...-wykrztusiła po chwili, dając całkowity upust dręczącym ją emocjom- On naprawdę odszedł.


                                                                         

                                                                                                                        miesiąc  później

      Hayley otarła wierzchem dłoni krople potu, które powoli ciekły jej ku brodzie. Dziewczyna czuła bolące mięśnie nóg oraz ogólne zmęczenie. Marzyła o tym, by usiąść na czerwonym kocu w rogu pomieszczenia i chociaż na chwilę odpocząć.
-Idzie ci coraz lepiej- odważył się na pochwałę Seraphin i rzucił w jej stronę szklaną butelkę z niebieskim płynem. Ruda zręcznie chwyciła ją w locie i silniejszym pociągnięciem odkorkowała. 
-Ćwiczę już ponad miesiąc.- powiedziała z wyrzutem, oddychając ciężko. Pociągnęła łapczywie kilka łyków i skrzywiła się. Napój smakował okropnie, ale Seraphin utrzymywał, że tajemniczy płyn miał zapobiec boleściom mięśni po długim treningu.
-Nie spotkałem jeszcze osoby, której nie smakowałby nâan- zaśmiał się głośno, pokazując w całości swoje zęby.
    Na początku ich znajomości panna Thompson nie mogła pozbyć się strachu na widok Seraphina, lecz po kilku treningach z nim, zaczęło jej to mijać.  
-To chyba dobrze, że cię zaskakuję, prawda?-zapytała cicho i posłała ku niemu delikatny uśmiech. 
      Ley po raz kolejny tego dnia ustawiła się w pozycji bojowej. Ugięła nieco nogi w kolanach i obserwowała jak wampir podchodzi do ciemnobrązowego manekina i szepcze mu do ucha parę słów w Starej Mowie. Seraphin nazywał tak język, którego dawno temu używano w całym Elsweyerze, a który z czasem zanikł i przekształcił się w Nową Mowę. 
    Manekin został natychmiastowo pobudzony do życia. Wyprostował się i zrobił kilka płynnych kroków w stronę Rudej. Hayley do tej pory miała rozkaz czekania na pierwszy ruch ze strony imitacji wojownika, lecz tym razem postanowiła, że to ona zacznie i zakończy zwycięsko tę walkę. 
      Czuła mocne bicie serca oraz adrenalinę rozchodzącą się po całym ciele. Zamachnęła się na wojownika, trafiając go w bok i z refleksem uchyliła się przed ciosem z jego strony. Walka trwała dłużej niż Ley początkowo zakładała, poza tym była już zmęczona kilkugodzinnym treningiem. Po dłuższym czasie siłowania się, uników i stosowania obrony, powaliła manekina na zimną podłogę sali treningowej i obserwowała jak imitacja zastyga w bezruchu i stopniowo wiotczeje.
-Jesteś gotowa!-usłyszała radosny głos Seraphina i poczuła dumę, gdy wychwyciła w jego wokalu nutę podziwu i zadowolenia. Odmówiła wypicia nâan i spełniła swoje dotychczasowe marzenia o położeniu się na kocu. Wdychała ciężko powietrze, obserwując spokojnie  jak wokół jej twarzy unoszą się i opadają błyszczące drobinki kurzu. 
-Kiedy zobaczę Aramen?- zapytała się cicho, czując jak jej postać obejmuje podekscytowanie, jak i również nieznany dotąd strach. Oblizała spierzchnięte usta i zerknęła na chłopaka, który kręcił się po sali. 
-Jutro będzie najlepszy czas, by to zrobić, Kwiatuszku- odparł spokojnie, a w jego oczach pojawiła się iskierka zadumy.
-Nie nazywaj mnie "kwiatuszkiem"- poprosiła cierpliwie Ruda, przymykając na moment powieki. Dziewczyna usłyszała ciche żachnięcie kolegi. 
-Mam prawie siedemdziesiąt lat, a w moich czasach wszystkie Aramenki były nazywane "kwiatuszkami". Później już nie było takich pięknych wiosen.-mruknął Seraphin i pokręcił nerwowo głową. Przywoływanie wspomnień z przeszłości powodowało u niego nerwowość. 
     Hayley kompletnie nie wiedziała co powiedzieć. Czuła się bardzo nieswojo patrząc na nastolatka z granatowymi włosami i oczami, które zdawały się widzieć już wszystko. Nie mogła sobie wyobrazić, że kiedyś ona umrze, a on zostanie pozostanie przez setki lat w postaci, w której się po raz pierwszy z nią spotkał. 
 -Ale wrócimy do Jacksonville, prawda?-upewniła się po raz tysięczny panna Thompson i odgarnęła zamaszystym ruchem wilgotne włosy z szyi. Nadal czuła się wykończona po treningu.
-Tak- odpowiedział po raz tysięczny Seraphin i delikatnie uśmiechnął się do nastolatki- Wracasz potem do domu. 
       Kiwnęła głową i przymknęła powieki. Bicie serca powoli się uspokajało, a ona miała moment, by przypomnieć sobie o zadaniach z matematyki na następny dzień. Zaczynała treningi zaraz po przyjściu ze szkoły, a kończyła je po trzech godzinach. Rodzicom na początku nie podobała się wizja codziennych spotkań z koleżankami, ale gdy dostrzegli, że Hayley nie robi sobie przez to zaległości w szkole, przestali oponować. Czasami tylko pytali co robili na takich spotkaniach, na co odpowiadała, że grali w siatkówkę czy w piłkę ręczną. Musiała jakoś wytłumaczyć fakt zabierania stroju sportowego dzień w dzień, więc krętymi drogami, mówiła rodzinie o aktywności fizycznej.
         W oddali rozległy się kobiece głosy, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. Ley dosłyszała lekki wokal Katheriny oraz nieco zadyszany głos Diany. Dziewczyny weszły do prowizorycznego pomieszczenia treningowego i obie zerknęły na odpoczywającą Rudowłosą.
        Każdy trening z Seraphinem był pełen wyzwań. Tym razem dziewczyny otrzymały zadanie przebiegnięcia dziesięciu kilometrów po pobliskim lesie i widząc czerwone plamy na szyi Diany, ucieszyła się, że tym razem ona została, by poćwiczyć sztuki walki. Nie przepadała za bieganiem. 
-Nie za dobrze ci?-rzuciła złośliwie najstarsza z nastolatek i wygodnie ułożyła się tuż obok najlepszej przyjaciółki. W białych włosach miała drobne krople wody; widocznie musiało padać na zewnątrz. Diana dopiero po chwili poszła w ślady nowych przyjaciółek. Ubrana była w niedawno zakupiony markowy strój sportowy, a na nogach miała czarne błyszczące adidasy. Na serdecznym palcu lewej ręki nosiła plastikowy, tani pierścionek. 
                Gdyby Hayley nie była zaznajomiona z sytuacją Di, zapewne nie zrozumiałaby czemu codziennie nakłada "ozdobę" na dłoń. Pierścionek wyglądał tandetnie, ale dla panny Varnless stanowił wartość bezcenną.        
               Kiedyś, dawno temu, przeszła się na coroczny festiwal w Jacksonville. Było mnóstwo ludzi, występy nieznanych nikomu zespołów country, jabłka w karmelu oraz wspaniałe atrakcje za symboliczną kwotę. Diana przechodziła samotnie pomiędzy straganami, przez przypadek odnajdując w tej zawierusze Adama.
          Trzymał w ręku strzelbę, a na głowie miał zabawny kapelusz z rogami. Mierzył w stronę dużej tarczy z punktami, lecz gdy napotkał wzrokiem Dianę, odwrócił się w jej stronę i przez krótką chwilę, dziewczyna mogła przysiąc, że chłopak naciśnie spust i nabój poleci w jej stronę. Spojrzała się z niezrozumieniem w oczy przyjaciela, a ten nieświadomie drgnął. Musiał zdać sobie sprawę, iż nieco przestraszył Varnless. Chwilę później ponownie zajął pozycję, wymierzył i wycelował w taki sposób, jakby trenował całe życie. Grupa nastolatek, które kręciły się wokół jego osoby krzyknęły głośno, a w ich podnieconych głosach można było dosłyszeć szczery podziw.
   Chłopak zignorował mały tłum fanek, spokojnie wybrał nagrodę i podszedł śmiało do nieco przestraszonej Diany. Z jej długiego warkocza wysunęło się kilka czarnych kosmyków, które chciała pośpiesznie poprawić na widok chłopaka, lecz ten machnął na to dłonią. 
-Zobaczyłem ciebie i oddałem najlepszy strzał mojego życia- pochwalił się. Kwesta, która w ustach każdej innej osoby wypadłaby co najmniej śmiesznie, spowodowała piorunująco dobre wrażenie na Dianie.
-Chyba nie mam prawa się nie zgodzić-odrzekła cicho, a na jej twarz wkradł się zagadkowy uśmiech, wart uwagi największego konesera sztuki, który do tej pory zachwycał się tajemniczą miną Mona Lisy.
- Po takim prezencie? Rzeczywiście, nie masz prawa, przyjaciółko- zaśmiał się krótko i wcisnął w dłoń nastolatki fioletowy plastikowy pierścionek, który chwilę wcześniej wygrał- Na naszą dziesiątą rocznicę poznania się, Diana. Jesteś najlepszym, co mogło mi się przytrafić.
         Od tamtego zdarzenia minął zaledwie rok. Teraz, po śmierci najlepszego przyjaciela, ta niecodzienna ozdoba przypominała jej o drogocennej przyjaźni jak i o odmiennym charakterze Adama. 
Tęsknota codziennie rozrywała jej serce na pół.
                                   
         Rudowłosa wpakowała kilka rzeczy do sportowej torby, która przeznaczona była na krótkie wypady na biwaki. Wrzuciła do środka portfel, paczkę chusteczek, mini perfumy oraz cztery saszetki krakersów. Resztę ekwipunku stanowiły cieplejsze ubrania i podręczne kosmetyki. 
          Ley była zestresowana. Zachowywała się jak złowieszcze tornado, które przechodziło przez jej pokój, wyjmowało połowę rzeczy z szafek i wrzucało je tam z powrotem. Dziewczyna nie miała pojęcia co wziąć ze sobą na podróż do innego wymiaru, w którym miała być rozpoznawalna jako mistyczna Strażniczka.
Która mistyczna Strażniczka Ognia gubiła co kilka miesięcy telefon i zjadała czekoladę w ilościach hurtowych?
Serce biło jej jak oszalałe, a myśli pojawiały się i znikały, zostawiając po sobie nieład.
-To czyste szaleństwo!-szepnęła do siebie poddenerwowana i zamaszystym ruchem ręki zgarnęła wszystkie drobiazgi z biurka i umieściła je szybko w szufladzie.
Czuła się jak początkujący biegacz na najtrudniejszym maratonie świata. 
-To musi być żart, to nie dzieje się naprawdę, to sen, z którego zaraz się zbudzę.
      Hayley wstała i wyciągnęła świeczkę z gwiezdnego lampionu od brata na piętnaste urodziny. Elias miał w zwyczaju dawać same nieużyteczne rzeczy, które potem jej nigdy się  nie przydawały. 
       Ruda postawiła przed sobą świeczkę na biurku i przymknęła powieki. Szalona gonitwa myśli ustała, a zamiast niej pojawiło się jakieś nieznane uczucie spokoju. Dziewczyna przypomniała sobie podstawy treningu z Seraphinem i zaczęła wyobrażać sobie ogień, który gdzieś tam w niej musiał płonąć....
Hayley usłyszała krótkie pyknięcie i nieco zaskoczona uniosła powieki. Knot lekko się uginał pod wpływem ciepłego płomienia. Ruda nie mogła powstrzymać radosnego uśmiechu cisnącego się na twarz. Zgasiła świeczkę dwoma palcami i poczuła cień dumy.
O n a  to zrobiła.
W kieszeni jeansów zawibrowała komórka. Hayley nigdy nie lubiła, gdy telefon wydawał jakiekolwiek dźwięki, więc zwykle był wyciszony. Na wyświetlaczu widniał nieznany jej numer, lecz szybko się domyśliła do kogo on może należeć. Dziewczyna często polegała wyłącznie na swoich przeczuciach, które niemalże zawsze okazywały się prawdziwe. 
-Jestem gotowa!- odezwała się, zanim usłyszała głos "wiecznego nastolatka" w słuchawce. W oddali usłyszała niewyraźny śmiech Katheriny. Serce zabiło jej nieco mocniej, gdy uświadomiła sobie, że oni również są gotowi na przeniesienie się do Aramenu.
-Czekamy na miejscu zbiórki, Kwiatuszku- odparł z przyjemnością Seraphin i niezwłocznie się rozłączył. Nie potrafił jeszcze używać telefonów, co go niezmiernie denerwowało.
Nie miał do tego cierpliwości.
      Hayley chwyciła torbę i zeszła na parter, by włożyć na siebie płaszcz, który dostała jeszcze za czasów mieszkania w Nowym Jorku i buty na małym koturnie. 
-Nocuję u Diany do poniedziałku wieczorem, do zobaczenia!-krzyknęła głośno do mamy i wyszła z domu, pamiętając by nie trzaskać drzwiami. Świeży powiew powietrza nieco ją ocucił i spowodował niewielkie dreszcze na skórze dłoni. 
Zrobiła krok w stronę furtki i zrozumiała, że tym samym rozpoczyna nowy etap jej życia. 
                                       

Rozdział miał pojawić się równo miesiąc temu, lecz w moim życiu prywatnym pojawiło się tyle zawirowań, że najpierw musiałam to sobie wszytsko poukładać i wpasować w dotychczasową szarą rzeczywistość. Mam nadzieję, że post wam się podoba i...nie mogę się doczekać, aż wprowadzimy was do Aramenu :) !
Jestem zachwycona mogąc was poinformować, że w głosowaniu na Blog Sierpnia zajęłyśmy 2 miejsce, przegrywając zaledwie o 2 głosy. Bardzo wam dziękuję za docenienie naszej pracy. Jest to dla nas bardzo przyjemne doświadczenie i cieszymy się, że rozdziały wam się podobają.
W związku z zaczęciem liceum przez naszą trójkę, prosimy o przymrużenie oka na terminy dodawania rozdziałów. Oczywiście, nie będzie miesięcznego opóźnienia, ale tydzień obsuwy jest jak najbardziej prawdopodobny. trzymajcie za nas kciuki!
Zapraszam do czytania, komentowania, przeglądania zakładek blogowych oraz podziwiania naszego najnowszego szablonu, który jak zwykle wykonała Jane z tego oto bloga
Pozdrawiam serdecznie,
Hayley :)

2 komentarze:

  1. Około 20 minut temu dostałam SMS od Martyny i od tazu zabrałam się do czytania. Ale przez to, że okropnie boli mnie głowa i nie mogłam się skupić, zajęło mi to więcej czasu niż zazwyczaj xD
    Rozdział jak zwykle. - cud, miód, czekolada xD Uwielbiam jak piszecie *^* i wgl SUPER !
    A co do spóźnialstwa, należy ci się kara, może coś wymyślę i namówię dziewczyny xDDD
    Btw dzięki, że o mnie wspomniałaś, to miłe ;*
    To chyba tyle, idę spać ... Ale i tak chyba nie zasnę, bo zaraz odpadnie mi prawa skroń :C

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakładki spam kurczę nie ma, więc źle się czuję, pisząc tutaj. D:

    Jeśli pamiętasz jeszcze ten blog...
    "Nie każda umierająca babcia pozostawia po sobie spadek w postaci domu na wsi wraz ze stadem krów i kurczaków..."
    Przeprowadzka z kanadyjskiej metropolii do malutkiej polskiej wsi, gdzie najbliższy sklep znajduje się kilometr stąd? Będzie ciężko.

    http://wesole-kanadyjki.blogspot.com/

    ... to właśnie jakiś tydzień temu go po długaśnej przerwie wznowiłam. Widziałam, że zostawiłaś komentarz pod rozdziałem z lutego, więc postanowiłam, że Cię poinformuję. Tak... tak jakby co. :'D
    pozdrowionka~

    OdpowiedzUsuń

SZABLON AUTORSTWA JANE